Autor: Julie Kibler
Wydawca: Znak
Rok: 2013
Stron: 448
Kiedy Isabelle miała siedemnaście
lat, zakochała się wbrew rodzinie i panującym zwyczajom. W latach 30. XX wieku
takie uczucie było nie tylko zakazane, ale i niebezpieczne. Isabelle jednak nie
chciała kierować się rozsądkiem. Robert był miłością jej życia. Teraz, po
latach, Isabelle musi powrócić w rodzinne strony. W podróży towarzyszy jej
fryzjerka Dorrie. W miarę jak kobiety coraz bardziej się zaprzyjaźniają,
Isabelle wyjawia tajemnice ze swojej młodości..
Lubię
książki z retrospekcją, ze
wspomnieniami bohaterów, odkrywaniem tajemnic, zwłaszcza przeplatanie się dwóch
płaszczyzn: teraźniejszości i przeszłości. Jest to obecne w książce „Nasze
szczęśliwe dni”, ponieważ wspólna podróż dwóch
bohaterek: 90-letniej, białej Isabelle, która zaplanowała powrót w rodzinne
strony oraz młodej Afroamerykanki Dorie,
daje możliwość tej pierwszej podzielenia się swoimi wspomnieniami oraz
tajemnicami.
Kiedy
mówi Isabelle, cofa się do lat swojej młodości, kiedy to była młodą, 17-letnią dziewczyną z uprzywilejowanej rodziny,
zamkniętą w twierdzy konwenansu, która pewnego razu przebywając w nieodpowiednim
dla niej miejscu wpada w opresję. Ratuje ją czarnoskóry chłopak, Robert, syn
służącej w ich domu, do tej pory ktoś dla niej nieistotny. Jak można się łatwo
domyślić, po tym zdarzeniu staje się kimś ważnym…Jednakże przez wzgląd na społeczne różnice w tamtych latach ich miłość
jest nie do pomyślenia. Może być tylko miłym wspomnieniem, bo nie widać dla
nich przyszłości. Realistyczny i wyrazisty
wątek tej zakazanej miłości, sprawia, że kibicujemy Isabelle (tak pełnej
wiary, że ich wszystko się ułoży) i Robertowi, mając jednak przeczucie, że nie
skończy się to happy endem. Bo za odważne podążanie za głosem serca, w tym
wypadku złamanie kodeksu obyczajowego była cena do zapłacenia… Lata 30-te XIX wieku to czas rasistowskich
uprzedzeń, dyskryminacji bez granic, które złamały życie i serca wielu
dobrych ludzi, którzy byli inni albo występowali w obronie tej inności.
„Każdą społeczność tworzą ludzie
dobrzy i źli. Czułam się winna, gdyż tak jak inni sprowadzałam zróżnicowaną
grupę do jednego mianownika.”
Miejscami
fabule można zarzucić przewidywalność-
myślę, że większość czytelników spotkała się z podobnymi historiami tak jak i
ja, ale pomimo tego tkwi w tej lekturze jakiś urok, coś co urzeka, pozwala się wciągnąć w bieg wydarzeń. Myślę, że zaskakujące zakończenie wzruszy, a
całość przeniesie chwilę refleksji i uświadomi coś ważnego, tak jak Dorie.
Podobało
mi się przedstawienie relacji tych dwóch bohaterek: przyjaźni ponad podziałami, ponieważ obie pozornie niedopasowane,
mają ze sobą sporo wspólnego: samowystarczalne, z burzliwą przeszłością, przez
co silne. Pisarka ukazała, że przyjaźń
to poleganie na sobie, ufność, że można się zwierzyć ze wszystkiego i
zostanie się wysłuchanym, a nie krytycznie osądzonym.
Na
sam koniec mogę tylko zarekomendować „Nasze
szczęśliwe dni” jako książkę o miłości niemożliwej do spełnienia,
przyjaźni, cierpieniu, o trudnych wyborach życiowych, nieporozumieniach, które
oddalają ludzi. Pełna żalu, niesprawiedliwości, ale też nadziei i wiary w szczęśliwe
życie.
P.S.
Widziałabym tą lekturę z całkiem inną okładką, bo ta jakoś nijak ma się do
treści.
OCENA:
4,8/ 6